KRZYSZTOF TURZAŃSKI
SŁAWA UMIŃSKA-KAJDAN

Krzysztof Turzański Sława Umińska-Duraj

2020-07-21

Raport CYBORGA: Michał Kaszuba i 110 km w górach

Dla zwykłego śmiertelnika – niewyobrażalne. Ludzie tacy jak Michał Kaszuba są po prostu z innej planety. Dystanse: 5, 10, 21 km, a nawet maraton, czyli ponad 40 km jeszcze potrafię ogarnąć umysłem, ale każdy dłuższy dystans wydaje się niemożliwy, bez względu na to ile pracy włoży człowiek w przygotowania. A bieganie po górach? Przecież tam większość z nas ledwo się wdrapuje, przestępując z nogi na nogę. Tym bardziej warto przeczytać relację piekarskiego cyborga, który nie tylko pobiegł 110 km, nie tylko dotarł do mety, ale też wygrał rywalizację zostawiając w tyle znacznie młodszych rywali. Michał Kaszuba – kłaniam mu się nisko, z szacunkiem i oddaję głos mistrzowi:

Wyjątkowo, dla dobrych wspomnień, kiedy już biegać na tym poziomie mógł nie będę, skreśliłem kilka słów na temat mojej aktywnej obecności na Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich 2020 Edycja COVID 19, który odbył się w ubiegły weekend.

Mój bieg, tajemniczo zwany K-B-L 110km, to tłumacząc dla niezorientowanych 110 kilometrowy bieg po górach z Kudowy Zdrój przez Bardo do Lądka Zdroju. Start o 18:30, meta ok 6 rano, więc cała noc w samotności, ciemnościach, momentami padającym deszczu – czysta przyjemność.

Mój start 18:34, przede mną kilkunastu zawodników, gdyż wyjątkowo wyruszamy na trasę w covidowym reżimie, który oznacza przerwy pomiędzy zawodnikami wynoszące 10 sekund przy obowiązku zasłonięcia nosa i ust. Ustawienie się w ten sposób było elementem taktyki, aby z jednej strony gonić rywali, między innymi faworyta biegu świetnego ultrasa Pawła Dybka, z drugiej, by trudny odcinek biegu zaliczyć jeszcze za dnia.

Początek trudny, podbieg pod schronisko Pasterka, gdzie przypada 15km biegu ok. 750 przewyższenia i pierwszy punkt żywieniowy. Robię go w dobrym tempie, ale zgodnie z poradami rekordzisty tej trasy Piotrka Uznańskiego z zaciągniętym hamulcem, aby nie stracić sił już na początku zawodów. Pomimo tego wyprzedzam większość startujących przede mną osób, co znaczy, że tarcze albo klocki są do wymiany.

Przy schronisku czeka już na mnie najlepszy na świecie suport, czyli moje dziewczyny, który błyskawicznie zmienia mi plecak, odbiera kijki i mogę ruszać dalej. Następny w kolejności jest Szczeliniec Wielki (18km), magiczne miejsce gdzie wspinać trzeba się po ogromnych śliskich głazach, oraz osławiony Labirynt Skalny, z ciasnymi korytarzami do pokonania. Zgodnie z planem zaliczam tę trasę jeszcze w promieniach słońca i szczęśliwie udaje mi się nie pogubić, co dla Kaszuby jest nie lada wyczynem.

Kolejne kilometry przebiegają spokojnie, profil trasy pozwala na rozwinięcie wyższych prędkości, czego efektem jest doścignięcie i wyprzedzenie pozostałych przede mną 2 zawodników, w tym faworyta biegu. Jest 25km i prowadzę peleton, co nie oznacza że lecę najszybciej, bo po mnie startowało jeszcze kilkaset osób, w tym wielu świetnych biegaczy.

Tak fajnie jest jeszcze przez 5 km, bo po 30 km biegu zaczyna się 80 kilometrowa mordęga, która z małymi przerwami trwa aż do mety. Wysiada żołądek, pojawia się silny ból i skurcze, mam trudności z przyjmowaniem żeli, batonów energetycznych i słodkich nawadniających izotoników z odpowiednią ilością minerałów, tak potrzebnych przy ciągłym długotrwałym wysiłku.

Na 40 km kolejny punkt w Ścinawce Średniej, gdzie Beata zapodaje mi zupę pomidorową, co na chwilę ratuje sytuację i pozwala kontynuować bieg w dobrym tempie. Niestety dalej jest tylko gorzej i pomimo możliwości w nogach i płucach, ból i słabe jedzenie osłabia mnie mocno. Kontynuuję jednak bieg, głównie siłą woli (moją zrytą psychą) wyznaczając sobie kolejne krótkie etapy, które głowa jest w stanie zaakceptować.

Z tego letargu bólowego wyrywa mnie dzwoniąca komórka, to moja córka Ala, która spokojnie i rzeczowo informuje, że pogubiły się na szlaku i prawdopodobnie nie dotrą na kolejny punkt (Przełęcz Wilcza 61km), więc muszę poradzić sobie sam. To oczywiście nie stanowi problemu, bardziej martwi mnie ich sytuacja, bo jest środek nocy, a one same gdzieś w dzikich odstępach leśnych – brrrr…. ta sytuacja powoduje, że nie myślę przez jakiś czas o bólu. Na punkcie faktycznie Bety, Ani i Ali nie zastaję, więc uzupełniam soflaski wodą, zjadam kilka solonych pomidorów i ruszam dalej.

Dzwonię do Ali, która uspokaja mnie, że jadą już do Barda, gdzie przypada następny przepak. Tam docieram już mocno zdewastowany, szybkie wtarcie magicznego specyfiku rozluźnia trochę nogi a pętelka przez pomiar czasu w towarzystwie Ani i Alicji daje kopa. Zaczyna się trudne podejście drogą krzyżową (serio), zaczyna padać, więc klimat raczej niewesoły, ale co tam dam radę…chyba. Przeżywam jednak spory kryzys, mało podbiegam, sporo marszu, więc tempo dramatycznie spada, jest słabo. Docieram do punktu na Przełęczy Kłodzkiej, jest 85 kilometr.

W ciemnościach czekają na mnie dziewczyny, jest bardzo źle, zastanawiam się czy jest sens dalej biec, po co się zarzynać i ciągnąć tę nierówną walkę. W mroku podchodzę na punkt by spisać numer (oczywiście wcześniej muszę założyć maseczkę na twarz), obsługa proponuje gorzką herbatę i nie uwierzycie, ale po jej wypiciu jest lepiej. Decyduję się na zmianę spodenek z kompresowych na lekkie, nieuciskające, do tego motywacyjna gadka moich lasek niespodziewanie pomagają. Na punkt wpada w międzyczasie mocny Łukasz Przybylski, za którym wystartowałem ledwie 3 minuty, więc moja przewaga stopniała bardzo.

Zmotywowany ruszam, nawet mocno, wraca energia, a podążający 200m za mną blask czołówki rywala, motywuje mnie do podjęcia rękawicy. Zaczyna się mocne bieganie, a ja o dziwo wracam do świata żywych i zasuwam aż miło. Tak się fascynuję swoją przemianą, że nie zauważam oznaczeń i mylę trasę, a Łukasz w ferworze walki leci za mną. Orientuję się szybko po ok 300m, ale tracę przewagę i już do końca wspólnie kontynuujemy bieg. A lecimy ostro, współpracujemy ze sobą, gadamy, rywal okazuje się fajnym gościem.

Na ostatni punkt w Ostrowcu (98km) wpadamy ekspresem, dziewczyn nie widzę, więc radzę sobie sam i wybiegam pierwszy na trasę, mijając przy okazji Beatę (czekały za zakrętem zgodnie z regulaminem, support mógł być w odległości 150 m od punktu) , więc zamieniamy dwa słowa (zapewniam że jest ok) i cisnę dalej.

Problemy żołądkowe wracają, ale zmuszam się do przyjmowania żeli, rzadko ale jednak, daje to jakiś zastrzyk energii. Delikatny 5 czy 6 kilometrowy podbieg jest wyzwaniem dla głowy, bo moc jest, ale nie wiem czy za chwilę nie skręci mi jelit i nie odpadnę na kilka km przed metą, przekleństwa cisną się na usta. W tym momencie Łukasz oznajmia, że jesteśmy na 101km. Serio? To znaczy, że pobijam swój rekord w długości biegu, bo do tej pory zaliczyłem dwa razy 100 km w Krynicy. Znowu wzrasta motywacja, jakoś się trzymam, a na zbiegu wiem, że moja przeszłość maratońska powinna wystarczyć i dokulam się do mety.

Tniemy aż miło, 105km a my tu w tempie 3:45, jest coraz bliżej i wiem że zawody ukończę. Jeszcze tylko ostatnia prosta, w oddali już pojawia się Park Zdrojowy w Lądku, jeszcze tylko 200 metrów do mety i ….chwila, na którą czekałem przez te 110 km: Beata, Ania i Ala, drące się na całe gardło, uśmiechnięte i szczęśliwe nie mniej ode mnie! Uwierzcie dla takich chwil warto wylewać pot w lesie, górach i na siłowni, takiego wsparcia nie ma nikt i ja to wiem!

Wpadam pierwszy, może sekundę przed Łukaszem i wiem tyle co nic, bo cała reszta jeszcze na trasie, i prócz kilkunastu wyprzedzonych osób, każdy z nich może okazać się szybszy. Beata sprawdza czasy z punktu na 98km i okazuje się, że mam przewagi ok 20 minut nad trzecim zawodnikiem, co właściwie przesądza sprawę. Wychodzi, że jestem dzisiaj najlepszy, a tym samym wygrywam KBL 110 km (z czasem 11:46:42)!!! Organizator podbiega z szampanem i gratuluje wygranej, radość wielka!

Niedosyt jest, muszę o tym napisać, bo założenia były na znacznie szybszy bieg, ale problemy skutecznie mi to uniemożliwiły. Na tym jednak zakończę moje żale, bo zalatuje fałszem, a do tego zwycięzców się podobno nie sądzi.

Sukces jest, nieskromnie przyznam ze pracowałem na niego ciężko, ale nie byłby możliwy bez Beaty, Ali i Alicji, które przez całą noc przemieszczały się same po nieznanych terenach Gór Stołowych, doliny Nysy Kłodzkiej, Masywu Śnieżnika, serwisowały mnie na trasie, motywowały i dopingowały. Bez nich nie byłoby mnie na mecie, ale też na starcie, bo znaczna część sukcesów jest ich zasługą.

Dziękuję raz jeszcze Piotrkowi Uznańskiemu, znakomitemu biegaczowi, który w ubiegłym roku pobił rekord tej trasy. Wspierał mnie od kilku dni, dawał cenne porady, a do późnych godzin był w kontakcie z Beatą. Fantastyczny człowiek i wielki sportowiec!!

Chciałem ponownie złożyć gratulacje dla Wszystkich tych, którzy zawody ukończyli. Szczególne dla moich Wspaniałych przyjaciół Alexa i Mateusza, którzy dotarli na metę w świetnym czasie i zajęli wysokie miejsca. Pokłony dla Radka, bo to co wyprawiał na trasie 68km i w efekcie zwyciężył zdecydowanie, zasługuje na wielki szacunek i uznanie. Jeszcze nie raz pokaże moc, jest gotowy na najwyższe laury w biegach górskich PL!

Czapki z głów przed niesamowitymi sportowcami Kasią Solińską i Maćkiem Dombrowskim, ich kosmiczne wyniki w Golden Mountains Trail 33km, zwalają z nóg, Piotr Szumliński petarda w Złotym Maratonie. Gratulacje dla Beaty Adamczyk-Nowak i Łukasza Sikory, daliście czadu, rewelacyjne biegi, brawo .

Na koniec, gratulacje dla wszystkich, którzy wytrwali do końca mojej relacji, lepszy ze mnie chyba jednak biegacz niż pisarz…

Michał Kaszuba

 

Michał Kaszuba – Piekary Śląskie
KBL 110 km w czasie 11 godzin 46 minut 42 sekundy!

← Powrót

Komentarze



Uwaga! Dyskusja jest moderowana raz dziennie (zwykle rano) - komentarze nie pojawiają się od razu w momencie publikacji. Komentarze nie związane z tematem posta, obraźliwe, wulgarne nie są publikowane. Jeśli nie widzisz swojego komentarza sprawdź MOJE ZASADY i REGULAMIN

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
marcin
marcin
4 lat temu

przeszacun !!!

Andrzej
Andrzej
4 lat temu

Gratulacje.
Świetnie się czytało realację.
W wolnych chwilach powinien Pan pomyśleć ….o pisaniu …

Michał
Michał
4 lat temu
Reply to  Andrzej

Dziękuję. Jak już z bieganiem będzie kiepsko, wtedy się zastanowię :).