
2024-09-29
Żegnaj Tato! Zmarł Antoni Komor
W sobotę 28 września, po długiej i ciężkiej chorobie zmarł Antoni Komor. Miał 86 lat. Mieszkał w Brzezianach Śląskich, a później na Józefce. Całe życie pracował na Kopalni Andaluzja. Był wspaniałym mężem Niny, tatą Marysi i Ani oraz dziadkiem Martynki i Hanii. Niemal od dwóch lat nazywałem go tatą. Będzie nam wszystkim, bardzo, ale to bardzo go brakować.
Antoni Komor całe życie mieszkał w Piekarach Śląskich – wpierw w Brzezinach Śląskich, później na Józefce. Jako dziecko był z niego niezły łobuz, o czym sam chętnie opowiadał. Historie z dzieciństwa opowiadane nawet wielokrotnie – zawsze bawiły. Skończył Liceum Mickiewicza w Katowicach, skąd zostały przyjaźnie na całe życie. Regularne spotkania, rozmowy i niezapomniane wspomnienia. Później była praca. Związał się z kopalnią Andaluzja gdzie przepracował kilkadziesiąt lat. Kiedy raz postanowił przynieść z zakładu do domu kotka… połowa górników za nim goniła, została podrapana, ale… kotek trafił do domu. Do córek.
Był bardzo wierzący. Uczestniczył we wszystkich pielgrzymkach mężczyzn – tak długo jak to było możliwe zawsze szedł piechotą, później kiedy zdrowie nie pozwalało na taki spacer – zawoziła go córka. Znał każdy skrawek Kalwarii i lasu na Józefce. Uwielbiał spacery i przyrodę. Był skarbnicą wiedzy o Piekarach Śląskich, zwłaszcza o tym jak wyglądały zaraz po wojnie.
Sam był oazą spokoju, dobra i życzliwości. Lubił ludzi, a oni odwdzięczali mu się tym samym. Nigdy nie miał żadnych nieporozumień, konfliktów, wrogów. W domu nigdy nie powiedział złego słowa, nigdy się nie zdenerwował. Był oparciem dla wszystkich. O każdej porze dnia i nocy był gotów pomóc oraz wspierać rodzinę.
Z żoną Niną przeżyli w zgodzie i miłości kilkadziesiąt lat. W sierpniu świętowali 46 rocznicę ślubu. Zawsze byli i robili wszystko razem. Gdzie była Nina, tam był Toni. Nierozłączni przez całe życie.
Córki: Maria i Anna były jego oczkiem w głowie. Kiedy odprowadził Anię do przedszkola to narobił strachu rodzinie, bo… nie wrócił do domu. Siedział na ławce pod przedszkolem, bo gdyby Ania go potrzebowała – chciał być na miejscu. To on chodził na wszystkie wywiadówki. Kiedy Ania zapomniała czegoś do szkoły, od razu jechał i czekał pod szkoła z zapomnianym śniadaniem, czy rysunkiem. Jak odwiedził Marysię na koloniach i tylko coś mu się nie spodobało… to do domu wrócił już córką. W szufladzie do końca życia trzymał stare listy córek z kolonii i ich dyplomy szkolne.
Uwielbiał swoje wnuczki, a one uwielbiały dziadka. Martynka miała to szczęście, bo to dziadek się nią zajmował. Pracowali razem w ogródku, chodzili oglądać konie, razem łapali ślimaki. Dziś Martynka ma 20 lat, ale dziadek wciąż cieszył się każdym jej sukcesem: świadectwem szkolnym, rozpoczęciem studiów, zdaniem egzaminu na prawo jazdy.
Młodsza, zaledwie czteroletnia wnuczka Hania także go uwielbiała. Rysowała dla niego, przynosiła prezenty. Wspierała go nawet w chorobie, w tych najtrudniejszych dniach. Jej radosny głos dodawał mu sił. Teraz nie jest smutna, bo dziadek jej nie zostawił. Będzie patrzył na nią z chmurki w niebie.
Antoni Komor kochał przyrodę i podróże. Uwielbiał muzykę, zwłaszcza poważną i operę, chociaż nie obce było mu mocne brzmienie rocka. Bardzo dużo czytał. Swoimi pasjami zaraził córki. Nauczył je także szacunku dla ludzi. Do wszystkich. Bez względu na ich poglądy, wyznanie, czy kolor skóry.
– Był cierpliwy. Kochający. Zawsze spokojny. Nawet jak narozrabiałyśmy nigdy nie usłyszałyśmy złego słowa. Nauczył nas jeździć na rowerach, łyżwach, pływać. Znałyśmy wszystkie dźwięki ptaków, rozpoznawałyśmy wszystkie rośliny – to efekt naszych wspaniałych wycieczek. Można było z nim porozmawiać o wszystkim. Przyjmował naszych przyjaciół w domu jak rodzinę.Nigdy nie krytykował naszych wyborów – jakiekolwiek by nie były. I zawsze stał po naszej stronie. Jak latałyśmy samolotem to zawsze śledził na flyradar czy doleciałyśmy bezpiecznie. Był bardzo dumny z tego co robimy, jak żyjemy i kim jesteśmy. Był najlepszym tatą i dziadkiem na świecie – wspominają córki.
Chorował od wielu lat, ale kochał życie i nigdy się nie poddawał. Był bardzo dzielny, nawet w najtrudniejszych momentach nigdy nie narzekał, nie skarżył się, nie marudził. Cieszył się życiem do samego końca.
Zależało mu, żeby być na ślubie i weselu córki. W ten wyjątkowy dzień pokonał swoją słabość i chorobę. Cieszył się szczęściem córki – naszym szczęściem. W życiu bywało różne, ale stwierdził, że wreszcie jest spokojny o przyszłość. Zdecydowanie za krótko był dla mnie tatą.
Dał radę powstrzymywać chorobę jeszcze do urodzin wnuczek. Liczyliśmy na więcej czasu. Marzyliśmy, żeby jeszcze jedne, ostatnie wspólne święta były możliwe. Niestety do kolejnej wigilii zasiądziemy już bez niego…
Nam wszystkim – będzie go bardzo, bardzo brakowało.
Śpij spokojnie, tato…
Komentarze
Uwaga! Dyskusja jest moderowana raz dziennie (zwykle rano) - komentarze nie pojawiają się od razu w momencie publikacji. Komentarze nie związane z tematem posta, obraźliwe, wulgarne nie są publikowane. Jeśli nie widzisz swojego komentarza sprawdź MOJE ZASADY i REGULAMIN
Wyrazy współczucia dla najbliższych.