2025-10-21
Prawdziwi artyści nie potrzebują kontrowersji
Sting wystąpił w Gliwicach. Punktualnie. Bez fajerwerków, bez poślizgu, bez nadęcia. Wyszedł na scenę i po prostu zaczął grać. W spodniach i koszulce. Bez udziwnień, bez piór, bez roznegliżowanych tancerek. Tylko on i 14 tysięcy widzów.
Najlepszy moment? Gdy usiadł, wziął klasyczną gitarę i zaśpiewał sam. Bez akompaniamentu, bez efektów, bez teatralnych gestów. Zwyczajnie. I właśnie w tej prostocie było coś niezwykłego — czyste spotkanie z muzyką i emocją, które przypominało, dlaczego Sting od dekad pozostaje jednym z największych artystów na świecie.
Na scenie zaledwie trzy osoby: perkusista, gitarzysta i on. Mistrz. 74-letni Sting (również z gitarą), który swoją charyzmą i perfekcją potrafi porwać tłumy.
Nie było przebieranek, ogni, dymu ani tancerzy. Była muzyka. Była prawda. Był artysta, który udowadnia, że talent i doświadczenie znaczą więcej niż widowiskowe oprawy i tanie efekty, do których tak bardzo dziś przywykliśmy.
A głos? Brzmi tak samo mocno jak przed laty. A kondycja? Godna podziwu. Życzmy sobie, żebyśmy w wieku 74 lat mieli tyle energii, pasji i radości życia.
Koncert Stinga w Gliwicach był czymś więcej niż muzycznym wydarzeniem. Mógłby być lekcją dla wielu współczesnych wykonawców.
To klasa, jaką widać tylko u przemijającego pokolenia. Podobnie grał Brian Adams. Podobnie Lenny Kravitz. Szkoda, że ich czas się kończy. A następców… takich następców nie widać.
Komentarze
Uwaga! Dyskusja jest moderowana raz dziennie (zwykle rano) - komentarze nie pojawiają się od razu w momencie publikacji. Komentarze nie związane z tematem posta, obraźliwe, wulgarne nie są publikowane. Jeśli nie widzisz swojego komentarza sprawdź MOJE ZASADY i REGULAMIN